12 Mar 2019
Zaimek męskoosobowy, trzecia osoba, liczba mnogaOni
Wszystko wraca: karma, Lessie, kolejne odsłony gier sportowych a także moda. Doczekałem się chyba czasów, w których stylistyka definiująca dość mocno świat mojego szczenięctwa znów święci triumfy i rozpala masową wyobraźnie konsumentów kultury niskiej. Na przełomie wieków wszystko musiało być w jakimś stopniu związane z wyobrażeniem zaawansowanej technologii oraz konsekwencji, które może ona spowodować, jakie wówczas panowało. Nikomu nie przychodziło jednak do głowy, by dla zaspokojenia tej dziwnej potrzeby poczytać książki Lema czy innego Asimova, interesowały nas raczej anime i manga, hollywoodzkie filmy i gry komputerowe. Mając odpowiednio niski numer PESEL, z pewnością na sam dźwięk utworu King Of My Castle przed oczami stają ci sceny z filmu (animowanego!) Ghost In The Shell. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że byłaś w kinie na pierwszej części Matrixa lub oglądałaś ją na kasecie VHS z pobliskiej wypożyczalni, a ten seans zmienił na trwałe coś w twoim mózgu. Nie wiedziałem wtedy co to jest cyberpunk, chociaż paradoksalnie byłem nim zafascynowany. Dziś to hasło powraca nie tylko przy okazji zapowiadanej przez polskie studio gry opartej na papierowym systemie RPG. Czy jest to echo dawnych fascynacji, rozbrzmiewające w utworach ludzi wychowanych na Akirze? Możliwe. Temat pozostawiam czytelnikom do samodzielnej interpretacji, potrzebowałem po prostu machnąć jakiś wstęp do recenzji.
Patrząc na okładkę Oni, bo o tej grze będzie teraz mowa, można śmiało zgadywać, z czym będziemy mieć do czynienia po umieszczeniu płytki w napędzie konsoli. Utrzymana w konwencji anime ilustracja ukazuje kobietę w dość futurystycznym wdzianku, dzierżącą broń palną. Na tej podstawie wywnioskować już można, że będzie to gra akcji z widoku trzeciej osoby, której fabuła umiejscowiona jest w dystopijnej przyszłości. Animowane intro potwierdza wszystkie przypuszczenia i dokłada do zestawu bardzo silne skojarzenia z Ghost In The Shell. Filtr nostalgii już zasłania moje oczy, wewnątrz głowy zaczynam słyszeć znajomą muzyczkę z niemieckiej VIV-y i… zaczyna się rozczarowanie. Powiedzmy, że widziałem sporo ładniejsze gry na drugie PlayStation. Jest po prostu brzydko i pusto, a w przypadku napotkania na większą ilość wrogów gra wchodzi w tryb PowerPointa. Nawet elementy pokroju awatarów bohaterów, które wyświetlają się przy napisach w trakcie konwersacji są narysowane na odpierdol. Nie popadnę w przesadę mówiąc, że 3/4 obrazków zawartych w Oni stoi na poziomie fanartów z Kawaii. To pogorszenie jakości względem okładki i klipu na starcie, jest dla mnie wciąż niezrozumiałe, wygląda to jakby do tworzenia tych grafik najęto licealistę, który inspiracje czerpał głównie z erotycznych mang. Nie jest to jednak najważniejszy czynnik wpływający na ocenę produkcji, więc zdjąłem okulary i spokojnie kontynuowałem rozgrywkę.
No może nie do końca byłem taki opanowany jak sugeruje powyższe zdanie, gdyż ze względu na przedziwną klawiszologię zdarzyło mi się rzucić mięsem. Otóż jakiś niedoceniony wizjoner gier wideo wpadł na oryginalny pomysł podpisania klawiszy odpowiedzialnych za skok, unik oraz walkę pod jakże wygodne w tej sytuacji spusty. Mój przemaglowany przez setki gierek mózg działa już na zasadzie pewnych schematów. Kierując postacią odruchowo będę wciskał krzyżyk na DualShocku żeby podskoczyć, względnie kółko czy też kwadrat ale nie do chuja pana L1. Swoboda podczas walki pozostawia sporo do życzenia, ponieważ najgroźniejszym przeciwnikiem okazuje się nie ostatni boss, ale toporne sterowanie. Wielka szkoda, bo gdyby wszystko działało tak jak się należy, Oni oferuje połączenie różnych stylów rozgrywki, co zazwyczaj jest gwarancją satysfakcji. Czasem trzeba odstawić jakieś akrobatyczne wręcz wygibasy, czasem z kolei lepiej jest się zakraść, najczęściej jednak wszystko wymyka się spod kontroli i zaczyna się chaotyczne bicie wszystkiego co się rusza.
W trakcie rozgrywki nasza bohaterka powiększa repertuar dostępnych ruchów, co ma chyba sugerować jej ciągły rozwój. Moim zdaniem nie wpływa to na poziom wyzwania w taki sposób, by nie można było rozpocząć przygody z pełnym zestawem ciosów. Jeśli zaś chodzi o wszelakie pistolety, to radzę na nich szczególnie nie polegać, ponieważ precyzja celowania to jakaś kpina, ale w paru momentach giwera może się przydać. Trzeba być jednak podwójnie ostrożnym, bo przeciwnicy nie są palcem robieni i chętnie odbiorą twoją broń by zrobić z niej użytek. Nie byłoby to tak strasznie irytujące gdyby za podnoszenie i wyciąganie broni z kabury nie odpowiadał ten sam przycisk, a mianowicie R3. Tak, nie pomyliłem się, żeby podnieść coś z podłogi musisz wcisnąć prawą gałkę na padzie. Prowadzi to do absurdalnych sytuacji, w których chcąc szybko zgarnąć spluwę, wystawiasz się na potencjalny atak, ponieważ bohaterka najpierw wyjmie starą pukawkę a gdy ponowisz próbę postanowi ją schować z powrotem do kiermany. W konsekwencji adwersarz przejmie pistolet i zacznie z niego naparzać zanim się jeszcze wyprostuje, co też działa na nerwy.
Najlepsze zostawiłem sobie na koniec, bo jako plus mogę z pewnością zaliczyć fabułę tej szpili, która chociaż jest przewidywalna i kseruje większość motywów z innych dzieł, to trzyma się kupy i stara skłonić graczy do refleksji. Otóż w przyszłości nie dzieje się najlepiej, Ziemia przestaje powoli nadawać się na miejsce do życia. Ludzie zmuszeni byli (podobnie jak w Snatcherze, o którym poczytasz tutaj) stworzyć coś na kształt jednego bezpiecznego mega miasta, zrzeszającego wszelakie narodowości pod wspólnym rządem. Pod miłościwym panowaniem Zjednoczonej Koalicji nie jest może różowo, ale specjalna jednostka do walki z przestępczością związaną z wykorzystaniem zaawansowanej technologii (TCTF) stara się trzymać świat za mordę. Niestety uwidacznia się rozwarstwienie społeczeństwa ściśniętego na relatywnie małym obszarze, wielu ludzi żyje w biedzie i ćpa jakiś szajs, żeby dociągnąć do pierwszego, gdy inni piją sojowe latte na 40 piętrze wieżowca ze szkła. Za rozprowadzanie nielegalnych specyfików i broni odpowiada przestępcza organizacja znana jako Syndykat z którą rząd nie może sobie poradzić. Nam przyjdzie wcielić się w specjalnie wyszkoloną agentkę TCTF, o której dowiemy się znacznie więcej w miarę postępu fabuły. Jak już mówiłem twórcy lekko zapatrzyli się na szalenie popularne swego czasu Ghost In The Shell, co w Oni jest widoczne od razu. Już sama Konoko jest wyraźnie wzorowana na pani Major, jak się później okazuje nie tylko pod względem wyglądu zewnętrznego. Podobnie jak swego czasu anime, tak Oni stara się poruszać kwestie transhumanizmu, przekraczania granic własnego człowieczeństwa przez symbiozę z technologią i samą istotę życia jako takiego. Czy maszynom przysługuje takie samo prawo do istnienia i szczęścia co ich twórcom? Czyja natura dominuje w cyborgu? Zdaje się, że pada tu istotne pytanie o to jaki charakter mają zmiany w ludzkości, które są efektem rozwoju technologicznego. Czy jest to kolejny krok na drabinie ewolucji i mięso musi zostać zastąpione przez krzem? Podobnie jak na początku tego tekstu nie mam zamiaru odpowiadać na te pytania.
Podsumowując, Oni należy w miarę możliwości poznać i przetrawić, ale nie w wersji na konsole Sony. Chociaż wydaje się, że gra ta powstała w odpowiedzi na trendy panujące w okolicach początku drugiego tysiąclecia, okazała się finalnie czymś więcej niż tylko zlepkiem motywów podwędzonych z wielu różnych utworów utrzymanych w cyberpunkowej stylistyce. I chociaż jest to na dobrą sprawę ta sama historia opowiadana innymi słowami, to warto dać jej szansę (w wersji PC).