28 Cze 2018

Zły glina

True Crime: Streets of LA

Jestem wielkim fanem Sleeping Dogs. Prawdę mówiąc, jest to jedyna gra na PlayStation 3, którą splatynowałem i to z wielką przyjemnością. Pierwotnie, nazywała się True Crime: Hong Kong, lecz przeszła gra ta przez piekło deweloperskie: została najpierw anulowana przez Activision, a następnie odsprzedana do Square Enix. Ostatecznie, trzeba było czekać aż sześć lat aż tytuł ujrzy światło dzienne. Świadomy tych informacji natychmiast zakupiłem więc True Crime: Streets of LA podczas wizyty w łódzkich sklepach z grami. Poza chęcią sprawdzenia duchowego prekursora śpiących piesków skusiła mnie niska cena – piętnaście ziko za gierkę nie boli w kieszeń. W sumie, to na naszym profilu FB możecie nawet sprawdzić kiedy to było – zazwyczaj wrzucamy fotki z ostatnich łupów.

Pierwsze co uderza w tej grze to kliszowość. I nie, nie uważam tego za minus tej gry, a za największy plus. Przez całą fabułę jesteśmy karmieni największymi sztampami Hollywoodu doprawianymi sucharami zarzucanymi przez głównego bohatera, Nicka Kanga. Korupcja w policji, ruska mafia, chińskie triady, wybuchowe zombie, ogniste smoki, Korea Północna… wróóóóóć. Chyba trochę się zagalopowałem. Ale zacznijmy od przedstawienia głównego bohatera. Kang jest dość niegrzecznym policjantem żyjącym w Los Angeles, który zostaje wcielony ponownie do służby – miła murzynka rekrutuje go do Elite Operations Division, autonomicznego oddziału LAPD (czyt. elejpidi, tak brzmi fajniej). Ale tak naprawdę to drugorzędna sprawa, gdyż Kang ma wszystko gdzieś i działa cały czas na własną rękę. Niestety, dużego wachlarza zadań nasz protagonista nie ma. Pojedź do celu (w tym również wariant z próbą czasową), śledź inny pojazd, sklep wszystkich bandziorów używając kung-fu (nie wiem czy to akurat ta sztuka walki, tak mówi Oskier) lub broni palnej, albo zaczaj się do jakiejś miejscówki, po drodze ogłuszając lub zabijając wszystkie napotkane osoby. Fakt, zalatuje to monotonią, ale czas gry nie jest wygórowany, a plot twisty fabularne wynagradzają nasze poświęcenie. Śledzenie pojazdów to najgorszy patent występujący w grach od zawsze, strzelanie z broni palnej ogranicza się do biegania i maszowania R1 (możesz celować, ale po co?), walki wręcz możesz przejść klikając na pałę guziory, a skradanie to bieganie od osoby do osoby, by powalić ich ciosem z karata, uważając by nie wdepnąć w gówno czy odłamki szkła. Więcej nic nie zrobicie, poza drobnymi odstępstwami od normy, lecz te zazwyczaj schowane są jako alternatywne misje. Przykre.

Ale nie samym głównym wątkiem gry żyją. Mamy do dyspozycji wielkie miasto Los Angeles, a właściwie jego część – ale i tak teren gry jest duży. Ulicę są w miarę wiernie odwzorowane, cały czas wyświetlają się nam ich nazwy, łącznie z mijanymi przecznicami. Ale co z tego, skoro tutaj nie ma niczego do roboty. W czasie pomiędzy misjami możemy łapać bandziorów na ulicach, rozstrzygać bójki między skłóconymi parami, pomagać policjantom w walkach z gangami i tak w koło Macieju. Każdą z tych spraw możemy rozstrzygnąć zabijając wszystkich. Serio. Na szczęście to nie wszystko, możemy jeszcze ulepszać swoją postać. Za każdą zdobytą odznakę podczas misji możemy poddać się jednej z trzech prób: walki wręcz, jazdy samochodem lub strzelectwa. Jeśli nam się uda, otrzymujemy nową umiejętność, broń lub dodatek do niej. Nie oszukam was, stwierdzając, że trening na strzelnicy to najtrudniejsza część gry. Warto zająć się nią w pierwszej kolejności, by ułatwić sobie późniejszą rozgrywkę. Niestety, budynki te wyświetlają nam się jedynie na radarze, nie ujrzymy ich na mapie świata gry. Dodatkowo, w każdym budynku możemy pomyślnie przejść tylko jedną próbę. Wtedy albo nie ulepszamy niczego, licząc na znalezienie budynku pomiędzy misjami albo krążymy po mieście, co jest bardzo żmudne. W grze ukryte są również znajdźki – 30 złotych kości. Są tak zajebiście ukryte, że dowiedziałem się o nich przypadkiem szukając na Gamefaqs informacji o lokalizacji budynków do zdobycia perków. Ba, nawet kierując się solucją nie mogłem znaleźć pierwszej. Totalnie zlewają się z tłem gry, a ich przezroczystość wcale nie pomaga. Tutaj twórcy się jednak zlitowali i po znalezieniu pierwszej kości, reszta pojawia się nam na mapie gry. Tylko na mapie, jebać radar. Bezsens. Podobno za znalezienie wszystkich kości odblokowujemy postać Snoop Dogga, którym możemy potem łapać przestępców. Odpuściłem temat po tym, jak gra nie zapisała mi progresu w szukaniu tych pierdolonych kości.

Przejdźmy do technikaliów. Silnik gry lubi od czasu do czasu odpiedolić konkretną manianę. Używając odblokowanych umiejętności nasz samochód potrafi stanąć dęba, przez nieprzejeżdżalne ściany da się przejechać, niektóre bezdroża gubią tekstury podłoża, nasza postać potrafi zapaść się pod ziemię po zrobieniu wypadu w przód, a losowe wydarzenia mogą odbywać się wewnątrz budynków do których nie da się wejść. A właściwie, to nie powinno dać się do nich wejść, ale niektóre z nich są tak niedojebane, że nawet brakuje im detekcji kolizji. Jeżeli chodzi o grafikę, to jest ona standardowa. Ot, nie ma czego pochwalić, ani do niczego się przyczepić. Miasto trochę żyje, nie jest całkowicie martwe, modele samochodów i postaci są okej. O wiele lepiej jest z muzyką, wpakowano do gry tonę hip-hopu mieszając czasem z nu-metalem. Usłyszymy więc tutaj Snoop Dogga, Westside Connection, Warrena G czy Bone Thugs-n-Harmony. Nie ma na co narzekać, soundtrack buja na tyle, żeby raz na jakiś czas wyciągnąć telefon z Shazamem i sprawdzić jak nazywa się ten bengier, który właśnie leci. Wygodniejsza opcja, niż wertowanie instrukcji do gry ale nie zawsze się sprawdza. Aha, ten fajny kawałek który leci podczas misji w klubie BDSM zwie się Dangerous, a nagrał go Dr. Stank. Obadajcie, siada w chuj.

Czas zadać sobie pytanie – czy warto w tę grę pyknąć? Sądzę, że jako zapychacz pomiędzy innymi tytułami jest idealna. Z racji na stosunkowo niski poziom trudności przebrnąć można przez nią bez większych problemów, krótki czas gry również wpływa na korzyść oceny końcowej. A, no i fabuła to same złoto. Jest tak pokręcona, że opłaca się przebrnąć przez tego średniaka dla tony ubawu wypływającego z przerywników. Chyba, że nie jara was średniej jakości humor wyjęty prosto ze średniej jakości sitcomów. Mnie bawił wyśmienicie. Ba, nawet sam Kang stwierdza, że teksty, które słyszy brzmi jak ze średniej jakości gier. Pykajcie, ale jak już wcześniej wspomniałem – jedynie jako przerywnik pomiędzy grami wartymi uwagi.

- jakbu