23 Lip 2017

Wspomnienia z ziemi niczyjej

Ziemia niczyja, szara strefa, czarny rynek. Nazwij to jak chcesz. Istnieją od zawsze, zapewne również na zawsze. Dla nas graczy będzie to piractwo, modyfikowanie konsol oraz emulacja. Tudzież różnorakie nielicencjonowane akcesoria i gry czy klony sprzętów. Dla wielu niezrozumiałe zagadnienia, zupełnie niepotrzebne, dla innych jedyna szansa na możliwość zagrania w jakiekolwiek tytuły. Jednakże, mają duży wpływ na gospodarkę, ale i także są od niej zależne. Czemu ludzie sięgają po takie nie do końca etyczne rozwiązania? Jakie są ich motywy, dlaczego starają się iść pod prąd? Czy są one w jakimkolwiek stopniu pozytywne, a może jedynie są udręką producentów gier i konsol? Z góry ostrzegam, że zawarte tutaj tytułowe wspomnienia, będą w dużej mierze podkoloryzowane patrzeniem przez różowe okulary.

Rozpocznę na wpół chronologicznie. Połowicznie, gdyż zacznę od tego, z czym najpierw spotkałem się w swoim życiu. A mianowicie będą to klony konsol. W swoim arsenale miałem takie cudeńka jak Video Game CA-160 (czyli Atari 2600 Jr.) czy Ending-Man Terminator BS-500AS (czyli Famicom). Na pierwszym niestety nie pograłem za dużo, pomimo pokaźnej liczby wbudowanych gier. Z powodu wadliwego joysticka, mogłem jedynie skręcać w prawo, więc w River Raid nigdy za daleko nie udało mi się dolecieć. Wielka szkoda, może kiedyś uda mi się dokupić działający kontroler, by móc ograć te wszystkie klasyki. Z drugą konsolą natomiast mam ogrom wspomnień. Na tymże „Pegazusie” przeszedłem dziesiątki tytułów. W sumie, przewinęło się kilka tych klonów, gdyż lubiły się smażyć wraz z zasilaczami. Dmuchanie „dyskietek” też było na porządku dziennym. Jednakże, setek godzin w „Tanki” (czyli Battle City), Super Mario Bros., bądź Contrę nikt mi nie zabierze. Dzięki tej konsoli również pierwszy raz wylądowałem „na dywaniku”. Chciałem przyciąć kolegę w chuja, dając mu niesprawny kartridż z Tom & Jerry, w zamian za karta z jego kolekcji. Niestety, zrobiliśmy to na samym środku sali, co skończyło się cofnięciem wymiany i poważną rozmową „Pani” z rodzicami. Przejdźmy jednak do kwestii legalności i moralności. Sprzęt ten nie był produkowany nigdy na licencji Nintendo, lecz nie przypominam sobie, aby oryginalna konsola była sprzedawana w naszym kraju. Tak samo w Chinach i państwach bloku wschodniego. Dlatego więc, usprawiedliwiam działanie producentów i handlarzy. Gdyby nie oni, branża growa w naszym kraju byłaby jeszcze bardziej zacofana w naszym kraju. Pegasus był u nas wciąż popularny, gdy zagranicą królowało PlayStation. Tymczasem, to dzięki niemu przeciętny zjadacz chleba mógł na własne oczy przekonać się na czym polega elektroniczna rozrywka. Dziękujmy ludziom, którzy wpadli na pomysł sprowadzenia tego sprzętu do Polski i rozpropagowania go na szeroką skalę.

Razem z klonami musiały oczywiście się też pojawić pirackie gry. Owszem, do 1994 roku w Polsce była to szara strefa, lecz nie było mi dane jeszcze żyć w tych czasach. Gdy się urodziłem i kupowałem gry, były to nielegalne kopie. Żółte kartridże czy wypalane przez „rusków” płyty na pierwsze PlayStation. Tutaj kwestia moralności zaczyna się robić bardziej zagmatwana. W przypadku Pegasusa nie mam z tym żadnego problemu, legalnych nośników nigdy nie widziałem na ten system, także nikt nie przejmował się ustawą o prawie autorskim. Inaczej wygląda kwestia wypalanych chałupniczą metodą płyt na konsolę Sony. Jasne, psuło to branże, lecz w tamtych czasach dostępność tytułów nie robiła szału. Kto miał dojścia mógł sprowadzać sobie gry zza granicy, bądź zaopatrywać się wysyłkowo. Jednak pragnę przypomnieć, że w tamtych czasach nowa gra kosztowała 200 zł, a średnia krajowa wynosiła około 850 złotych. Z roku na rok jednak sytuacja się poprawiała i coraz więcej osób mogło pozwolić sobie na oryginalne tytuły, aczkolwiek uważam, że dopiero po premierze PlayStation 2 ludzie zaczęli kupować legalne kopie. Osobiście sądzę, że piractwo w tamtych latach nie było takim złym zjawiskiem. Ludzie mogli sprawdzić całe spektrum gier, znaleźć swój ulubiony gatunek, sprawdzić rzadkie lub niedostępne w dystrybucji tytuły. Grać w gry i jednocześnie mieć co włożyć do garnka. Mieć możliwość zagrania w więcej niż jedną grę na kilka miesięcy. Równocześnie twierdzę, że osoby posiadające oryginalne nośniki bardziej szanowały tytuły, które posiadali. Potrafili wyciskać ostatnie soki z nich, bo po prostu nie mieli w co innego grać. Nie dziwię się, że te najlepiej sprzedające się gry, to te, przy których można było spędzić setki godzin. Gran Turismo, Final Fantasy VII, Tekken 3. Chciałbym być tak wytrwały jak oni, dzisiaj często odstawiam grę po przejściu głównej historii. Dzisiaj nie popieram piractwa. Częściowo, bo ze starymi pozycjami nie widzę większego problemu. Jeśli czegoś nie ma od lat w sprzedaży, po prostu pobierz grę, wypal i tyle. Nikt na tym przecież nie traci. Chyba, że handlarze starociami, bądź twórcy „reprodukcji”. Fenomenu tych drugich w ogóle nie rozumiem, powinno się ich ścigać. Nie różnią się niczym od handlarzy piratami sprzed lat, tyle, że wcześniej można było to częściowo usprawiedliwiać. Nie zapominajmy też o ludziach trudniących się obrotem podrobionych kartridży, głównie na przenośne konsole Nintendo. To chyba najgorszy sort tandeciarzy tamtych lat.

Jako, że poruszyliśmy temat piractwa, to naturalną koleją rzeczy będzie kwestia przerabiania konsol. Gdy chcesz uruchomić kopie zapasowe płyt na swojej konsoli, to wiadomo, że musisz ją najpierw przerobić. Gdy te urządzenia domowej rozrywki nie miały rozbudowanych systemów operacyjnych należało montować chipy omijające zabezpieczenia. Dzisiaj, zazwyczaj stosuje się softmod, czyli przeróbkę związaną z lukami, jakie hakerzy znajdują w oprogramowaniu konsol. Innym ciekawym zjawiskiem jest przerabianie pudełek pod telewizorem tak, aby czytały obrazy gier prosto z kart pamięci, dysków twardych, bądź poprzez kabel ethernetowy. Konsole na kartridże dostawały specjalne podstawki do uruchamiania gier z innych, bardziej dostępnych dla zwykłych ludzi nośników. Zarówno te stacjonarne, jak i przenośne. Jak dla mnie, ludzie, którzy wpadają na te kombinacje rozwiązań są bogami. Dzięki nim można uruchamiać homebrew, rozszerzając możliwości konsoli o emulatory, odtwarzacze wideo czy pełnoprawne gry. Również, usuwają często blokadę regionalną, co pozwala nam na odkrywanie tytułów, które niestety nie ukazały się w naszym regionie. Owszem, dodają też możliwość grania w pirackie gry, ale jak już wcześniej wspomniałem, nie widzę z tym żadnego problemu, jeśli gramy w tytuły, które są już niedostępne w regularnej sprzedaży. Przy okazji warto wspomnieć także o specjalnych akcesoriach, takich jak Action Replay. Poza możliwością gry w pozycje z całego świata, czy przenoszenia zapisów gry, dawały możliwość wpisywania specjalnych kodów służących do odblokowywania takich funkcji jak nieśmiertelność, niezliczona ilość żyć, dostęp do menu programistów, itp. Bardzo ciekawe patenty do odkrywania smaczków ukrytych przez deweloperów, nieużytej zawartości w grze czy testowania tras i technik do speedrunningu. Inną kwestią, która na szczęście jest powszechnie akceptowalna jest modyfikowanie konsoli tak, aby wyświetlać obraz w jak najlepszej jakości, poprzez dodawanie odpowiednich wyjść video, bądź zmiany na płycie głównej sprzętu. Niestety, metody te są często dosyć drogie, podobnie jak urządzenia do zgrywania obrazu i jego streamingu przez Internet. Jednakże, entuzjaści retro są gotowi na finansowe poświęcenia, by móc nacieszyć się Super Mario Bros. na Nintendo Entertainment System z ostrym jak brzytwa obrazem i idealnie kwadratowymi pixelami na dużym telewizorze HD. Czasem zazdroszczę tym ludziom pasji, jak i grubego portfela.

Ostatnią kwestią poruszoną w tym artykule będzie oczywiście emulacja. Po raz pierwszy spotkałem się z nią widząc program Project 64, na którym działała gra z Kaczorem Donaldem w roli głównej. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten tytuł wyszedł na PC. Pograłem w kilkanaście innych gier z biblioteki Nintendo 64 i zapragnąłem mieć takowy emulator również na swoim komputerze. Niestety, Super Mario 64 działało tam z zabójczą prędkością wynoszącą pół klatki na sekundę. Szwagier wraz ze swoim bratem szybko załagodzili sytuację załatwiając ZSNES z odpowiednim romsetem i już chwilę później mogłem cieszyć się Donkey Kong Country. Piękne czasy. Oczywiście, nie byłem świadom kwestii legalności takiego sposobu gry, ale w tamtych czasach mało kto się tym przejmował. Szczerze mówiąc, ciężko mi jednoznacznie określić moralność używania emulatorów. Z jednej strony możesz zasmakować tytułów z dawnych lat, często lepiej prezentujących się teraz niż w przeszłości ze względu na wszelakie pluginy graficzne, a z drugiej zapewne używasz do tego nielegalnie pobranego BIOS’a konsoli i obrazów gier, których pierwotnych nośników nigdy nie widziałeś na oczy. Uważam jednak, iż emulacja jest pozytywną rzeczą, która w swój sposób przedłuża żywot i pamięć o konsoli, którą emulujemy oraz może być czynnikiem wydłużającym żywot innej konsoli, która korzysta z emulatorów, vide PlayStation Portable, bądź Nintendo DS, na które takowych programów powstało sporo. Nie mówiąc już o Wii czy Dreamcaście. Swoje stanowisko określę tak jak wcześniej, korzystaj do woli, jeśli sprzęt jest martwy. Jeśli nie jest, a Ty nie zamierzasz korzystać z niego dla wyższych celów niż granie, omiń emulację i spraw sobie własną konsolę. Nawet gdybyś miał ją kupić dla jednego tytułu.

Z mojej strony to byłoby na tyle. Korzystaj z szarej strefy ile się da, pod warunkiem, że nie okradacie nikogo z pieniędzy, które mogliby na was zarobić teraz. Nie kiedyś, lecz teraz. Omijaj bezsensowne zabezpieczenia regionalne, używaj cheatów w grach kiedy masz na nie ochotę. Wsadź do swojej konsoli wyjście RGB by móc się cieszyć najlepszą jakością obrazu. Gdy padnie Ci laser w konsoli ze starości, wymień go na dysk twardy, bądź czytnik kart SD. Oszczędzisz sobie kłopotów na przyszłość, a kopię zapasową gry możesz przecież wykonać na własnym komputerze, bądź pobrać z sieci, przecież posiadasz oryginalny nośnik, prawda? Najlepiej, to w ogóle zbuduj sobie własny automat oparty o MAME. A, no i pamiętaj. Nie ufaj wszystkiemu, co przeczytasz na forach w Internecie. PSIO to nie emulacja. Tym miłym pstryczkiem w nos skierowanym do innej strony o podobnej tematyce zakończę ten tekst.

- jakbu