2 Lis 2017
Smutny feniksDawno, dawno temu, za górami, za lasami, a mianowicie w Polsce salony gier istniały nie tylko w nadmorskich miejscowościach. Takowe przybytki w dużej mierze opierały się na przyjezdnych, dlatego więc zapewne przeniosły się jedynie w miejsca, gdzie wyjeżdżamy na wakacje. Lecz praktycznie w każdym z salonów znajdowała się grupa bywalców, która zostawiała w nim swoje kieszonkowe. Tacy gracze zazwyczaj nie skupiali się na bijatykach czy celowniczkach, bo scena tych pierwszych u nas wykształciła się w warunkach domowo-turniejowych, a te drugie nigdy nie znalazły grupy hardkorowych fanów. Stałe ekipy skupiały się przede wszystkim na grach muzycznych. W przypadku naszego kraju było to zazwyczaj Dance Dance Revolution, bądź jego klon StepMania na przerobionym automacie, tudzież koreański konkurent nazwany Pump It Up. Wraz z „upadkiem” grania w salonach scena ta również musiała jakoś na tym ucierpieć.
Niektórzy przestali grać, inni w warunkach domowych tworzyli własne kontrolery, a wybrani osobnicy podróżowali z nimi na konwenty mangowe, by szerzyć pasję wśród innych graczy. I dzięki temu to hobby przetrwało wśród staruchów, a w dodatku nowe osoby również nim się zainteresowały. Szczerze mówiąc, skłamałbym mówiąc, że to jedynie zasługa tych dinozaurów, którzy podróżowali weekendami po całej Polsce swoimi samochodami przewożąc sprzęt grający, komputery, telewizory i kontrolery. W dużej mierze do swoistego odrodzenia sceny gier muzycznych przyczyniły się osu!, czyli komputerowy klon konsolowego Osu! Tatakae! Ouendan, oraz amerykańskie serie Guitar Hero i Rockband. Ten pierwszy w szczególności, bo z racji ogromnego powiązania z Japonią dużo graczy jest również zainteresowanych jeżdżeniem na konwenty. Inna istotna sprawa to katalog utworów tejże gry, który poza muzyką z anime jest pełny melodii z gier z serii Bemani, czyli dywizji Konami, odpowiadającej za takie tuzy jak właśnie Dance Dance Revolution.
Fajnie jest sobie słuchać muzyki z innych gier ale po jakimś czasie ma się ochotę sprawdzić jak to jest zagrać w nią. I na ten pomysł wpada ostatnio coraz więcej ludzi, tworząc własne stanowiska na konwentach z przeróżnymi tytułami ze stajni Japończyków. Wiadomo, nie jest to legalne, dużo takich twórców atrakcji korzysta ze złamanego oprogramowania wyciągniętego prosto z automatów. Nie zatrzymuje to jednak ich, dzięki czemu na fandomowych imprezach możemy spotkać takie rarytasy jak jubeat, Beatmania IIDX, pop’n music czy największy hit, jakim jest Sound Voltex. Na czym polegają te gry?
jubeat to szesnaście przycisków, pełniących równocześnie funkcję ekraników. Najprościej porównać tę grę do Whac-A-Mole, w której naszym celem jest zbijanie młotkiem wyskakujących krecików, bądź susłów. W rytm muzyki klikamy w odpowiednie wyświetlacze, na których dodatkowo pokazuje nam się animacja pomagająca wyczuć tempo uderzeń.
Beatmania IIDX to druga duża edycja Beatmanii, której pierwszą część niektórzy starsi gracze mogą kojarzyć z czasów PlayStation 1. W tej grze naszym kontrolerem jest siedem przycisków w dwóch rzędach, zastępujące mini-klawiaturę z pierwowzoru, oraz talerz z płytą. Na monitorze spadają nam z góry ekranu kafelki, lecąc w liniach odpowiadających swojemu miejscu na „instrumencie”. Naszym zadaniem jest klikać w odpowiednim momencie właściwy guzik, bądź poruszać talerzem niczym DJ.
pop’n music nie różni się zbytnio od poprzedniej gry. Tym razem jednak narzędziem naszej gry jest dziewięć grzybków rozłożonych na dosyć szerokim stole. Zasady jak poprzednio, spadające kafelki zbijamy naciskając guziki w odpowiednim momencie. Wymaga dużej ilością machania rękoma.
Ostatni tytuł, czyli Sound Voltex można zestawić z… wykręcaniem sutków. Poza zestawem sześciu guzików, których zasady działania nie różnią się od dwóch wcześniejszych gier, mamy dwa pokrętła, które służą do manewrowania niebieską oraz różową linią często występującą na naszym ekranie. Precyzyjne ruchy nadgarstków widać przyciągają dziesiątki czy nawet setki graczy na konwentach. Nie wiedzieć czemu, gra też jest wysoce popularna wśród damskiej części konwentowiczów.
Cóż, z jednej strony jest mi przykro, że wciąż musimy opierać się na podróbkach, bądź chałupniczo wykonanych zamiennikach, niczym lata temu grając na Pegasusie zamiast oryginalnym Nintendo. Z drugiej strony jestem dumny, iż pomimo braków potrafimy sobie poradzić z tematem tworząc i wcielając w życie własne rozwiązania. Mam nadzieję pewnego dnia zobaczyć powrót maszyn z grami muzycznymi w centrach handlowych, bądź barach związanych z szeroko pojętym gamingiem. Na koniec chciałbym podziękować ludziom, którzy nadal ciągną ten temat podróżując po naszym pięknym kraju. Dzięki def i reszta, na których sprzęcie grałem, bądź dopiero będę grał.