13 Cze 2020

Naprawiając problemy świata młotem

Radio Hammer Station

Lubię konsole. Jestem jednym z tych ludzi którzy potrafią kupić kolejny sprzęt nie zadbawszy o sensowną ilość tytułów do ogrania na nim. Podczas wojny pomiędzy Xboxem 360, a PlayStation 3 wybrałem tę konsolę, która nie miała wtedy gier. Ten sam manewr powtórzyłem w trakcie swojej podróży do Japonii, skąd między innymi przywiozłem dwie PlayStation Vita, po jednej dla siebie oraz Oskiera. A jak dobrze wiemy, Sony kontynuowało tradycję znaną z początków chlebaka serwując nam wąski wachlarz tytułów. Tyle, że w przypadku sprzętu stacjonarnego ten błąd został później naprawiony, natomiast kieszonkonsolka pozostała maszyną do emulacji, gier z PSP oraz visual novelek. Oczywiście wyolbrzymiam to, powodując odpowiedniej wielkości gula u fanów sprzętu z jednym wyświetlaczem. Nie byłbym sobą jednak, gdybym zaczął przygodę z Vitą jakimś sztandarowym tytułem, jak Gravity Rush, Uncharted czy Danganronpa. Pierwsze co zrobiłem to przejrzałem listę gier muzycznych i moje zainteresowanie skupiło się na Radio Hammer Station, prostą grę muzyczną wydaną przez twórców… bijatyk 2D? Bo tak, gra ta została wypuszczona przez Arc System Games (Guilty Gear, BlazBlue), a wyprodukowana przez FK Digital (Chaos Code). Taka kombinacja napewno zaowocowała czymś dziwnym, więc uruchamiamy. Swoją drogą to drugie studio, w lutym bieżącego roku ogłosiło zaprzestanie produkcji gier oraz anulowanie aktualnie rozwijanych tytułów po blisko 20 latach w branży.

W grze wcielamy się w prezenterów radiowych zwalczających problemy świata młotem, bądź innym narzędziem pełniącym jego funkcję. Pałką śmigamy w rytm muzyki, odbijając biegnących w naszą stronę wrogów na dwóch liniach, odpowiednim guziczkiem. Poza pałowaniem możemy również zbierać wyskakujące po lewej stronie ekranu prezenty, lecz musimy uważać by nie trafić na fałszywy pakunek. Niektóre ładują paski specjalnej umiejętności, a inne odnawiają nam zdrowie, które możemy stracić dopuszczając potworki do naszej postaci. Czyli łącznie używamy aż trzech przycisków, nie licząc klonów innych dodanych by wygodnie wstukiwać kombosy, które serwuje nam gra w dalszych etapach naszej przygody. Początkowo każdy etap gry to jedna piosenka, później zamienia się w to ciągi kawałków, które usłyszeliśmy już podczas wcześniejszych pojedynków. Za zaliczenie fragmentu dostajemy możliwość przejścia jego wariantu zwanego „Another”. W innych grach muzycznych, które są mi znane, utwory okraszone tą nazwą cechowały się podwyższonym poziomem trudności. Tutaj jest na odwrót, co prawda prędkość przeciwników jest podwyższona ale liczba linii po których oni na nas szarżują ograniczona jest do jednej, a dodatkowo w naszych słuchawkach słychać dźwięki sygnalizujące ilość oponentów oraz ich układ. Zabieg jest mi nie do końca zrozumiały. Dodatkowo każdy poziom w grze możemy przejść na „3 gwiazdki”, zdobywając je za opcjonalne wyzwania takie jak zaliczenie odpowiednio długiego ciągu zmiecionych z planszy absztyfikantów czy zebranie wszystkich pakunków. Często jest je łatwiej przejść na tym opcjonalnym trybie „Another” niż na podstawowym wariancie utworu. Na końcu każdego rozdziału spotykamy oczywiście bossa, którego pokonujemy odpierając jego ataki. Sama rozgrywka jest przyjemna, poziom wyzwania jest okej przez zdecydowaną większość gry, schody zaczynają się dopiero na samym końcu fabuły.

Celia ze swoim młotem

Utworów w grze jest blisko sto i pomimo faktu pasowania do gry są najbardziej nijakimi piosenkami jakie słyszałem w grze muzycznej. Po przejściu całego głównego trybu nie potrafię nazwać żadnego z utworów czy odtworzyć w swojej głowie ich melodii. Jest to jeden z mankamentów gry, gdyż powoduje to, iż nie mam żadnej chęci do powtórnego wracania do niej, pomimo odblokowania całej zawartości w trybie Free Play. Wolę znów odpalić sobie DJMax Technika czy Taiko no Tatsujin by poprawić swe wyniki w kawałkach, które słyszałem kilkadziesiąt razy. Same układy też nie zapadają w pamięć, lecz przy tym stylu rozgrywki jest to nieuniknione uproszczenie. Także takiego Beethoven Virus z Pump It Up czy MAX 300 z Dance Dance Revolution tutaj nie uświadczycie, żadnego kawałka nie nauczycie się mimo woli na blachę. Sorka. Jeżeli chodzi o grafikę, to poziom wykręcenia dizajnu gry jest umiarkowanie wysoki. Jako młoda panienka z różowym narzędziem zbrodni przypominającym ulubioną broń Harley Quinn napieprzamy w fale napalonych facetów nagabujących dziewczyny po parkach czy później inną postacią śmigamy wysadzanym diamentami młotem pokonując bossa pod postacią swaggerskiego Buddy z wielkim, złotym kajdanem przedstawiającym swastykę okraszoną napisem BOSS. Bo dlaczego by nie? Pojawiają się też zombiaki ale w dzisiejszych czasach to jest już sztampa, która nikogo nie zaskakuje, a której śmiałbym twierdzić, mamy już dosyć. Skoro już wspomniałem o największych przeciwnikach, to muszę również odnieść się do widocznych spowolnień w trakcie pojedynków z nimi. Z powodu występujących dodatkowych obiektów 3D oraz innych efektów graficznych, gra zaczyna gubić klatki, a utrata płynności mocno oddziałuje na poziom rozgrywki, co mocno irytuje oraz utrudnia zabawę na finalnych etapach gry. Osobiście, nie udało mi się przez to scalakować bonusowych wyzwań dostępnych po przejściu tytułu. A moim zdaniem, to jest najbardziej podstawowa cecha, jaką powinniśmy oczekiwać od gry muzycznej.

Jako drobna odskocznia od poważniejszych tytułów czy innych gier muzycznych, w szczególności na krótkie sesje gra sprawdza się doskonale. W każdym innym przypadku, raczej nie celowałbym w tę produkcję. Zdecydowanie za mało charakterystyczna pod kątem dźwiękowym, jak i samej rozgrywki. A szkoda, bo biorąc pod uwagę sam projekt graficzny, potencjał istniał. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę też, iż gra ukazała się również na PlayStation 4 (opcja cross-buy) oraz Switchu, a jej wcześniejsze wydanie pt. „Radio Hammer” dostępne jest w eShopie na konsoli 3DS.

- jakbu