15 Paź 2019
Na wpół futurystyczna powieść motocyklowaFull Throttle Remastered
Trzydzieści minut opóźnienia pociągu. Tyle na początku wynosił przewidywany czas zanim ruszę się z na wpół pustego dworca Łódź Kaliska. O wiele krócej zajęła decyzja by wyciągnąć laptopa i uruchomić jedną z przygotowanych na podróż gier. Wybór padł na Full Throttle z powodu problemów technicznych z innym tytułem. No ale nie ma co narzekać, odświeżony klasyk autorstwa Tima Schafera powinien dać radę. I mówiąc szczerze, pomimo swoich wad przyjemnie umilał trzygodzinne oczekiwanie na ruch pojazdu, bo obsuwa „lekko” się przedłużyła. Ale po (hehe) kolei.
W Full Throttle wcielamy się w Bena, przywódcę gangu motocyklowego Polecats. Chłopaki któregoś razu na trasie wyprzedzają lewitującą limuzynę Malcolma Corleya, właściciela Corley Motors, która jest ostatnią firmą produkującą motocykle w USA. Zachwycony Corley robi postój w tawernie do której zawitali Polecats i od razu zaprzyjaźnia się z Benem. Partner biznesowy Malcolma, Ripburger, proponuje gangowi eskortę Corleya na spotkanie z akcjonariuszami, na co lider watahy się nie zgadza. Na osobności Ben dostaje w ramach nagrody pałą po łbie i nieprzytomny trafia do kontenera na śmieci. Gang słyszy jednak inną wersję: wy ruszajcie w eskortę, a Ben was dogoni. Eskortę, która jest próbą wrobienia Polecats w nadchodzące morderstwo Malcolma. Oczywiście Ben nie ma zamiaru zostać kozłem ofiarnym, więc rozpoczyna się zarówno jego zemsta na Ripburgerze jak i próba oczyszczenia swojego imienia. Niestety, gdy rusza w pościg za resztą zgrai okazuje się, że ktoś grzebał przy jego motocykle. Ben rozwala się. Jego dupę ratuje fotograf, która jakimś cudem uwieczniła na kliszy również morderstwo Corleya. Zawozi ona Bena do Maureen, okolicznej mechanik-złotej rączki. Żeby było jeszcze bardziej zagmatwanie, dziewczyna okazuje się nieślubną córką Corleya i dziedziczką jego fortuny. Tyle spojlerów chyba wystarczy na początek.
Double Fine zrobiło masę dobrej roboty podczas odświeżania tego szpila. Wszystkie plansze zostały od nowa namalowane na podstawie starych materiałów, modele 3D zostały odrestaurowane, a jakość nagrań muzycznych i głosowych znacznie poprawiono. Twórcy dali także możliwość powrotu do oryginalnej oprawy w locie, co moim zdaniem jest świetnym rozwiązaniem, pozwalającym na natychmiastowe porównanie w jakim stopniu remaster wpłynął na poprawienie jakości audiowizualnej rozgrywki.
Samych zagadek nie tknięto, lecz większość z nich dalej utrzymuje poziom. Niestety, niektóre z biegiem lat stały się o wiele trudniejsze, gdyż zdążyliśmy się przyzwyczaić do wszechobecnych systemów podpowiedzi czy bardziej oczywistych wskazówek chowających się pośród dialogów czy przedmiotów. Osobiście tu i ówdzie musiałem spojrzeć do solucji, gdzie okazywało się że wszystko robię prawie dobrze, lecz pomijam jakiś mało intuicyjny, lecz istotny fragment czynności, jak na przykład w momencie gdzie czyścimy pole minowe nakręcanymi króliczkami. Niedomyślny ja wypuszczał duże ilości zwierzaczków równocześnie na pewną śmierć przez co część z nich wybuchała w tym samym momencie. Otóż rozwiązaniem było łapanie tych zabaweczek tak, by tylko jeden pomykał w celu oczyszczeniu drogi. On sobie wybuchał, my podchodziliśmy w miejsce jego śmierci i wypuszczaliśmy kolejnego, gdyż tym razem w ekwipunku nie mieliśmy całego pudełka „robocików”, lecz każdy zajmował oddzielne miejsce.
W innych przypadkach chyba nigdy nie domyślił bym się co trzeba zrobić, jak przy jednej z zagadek na końcu gry. Pędziłem w samolocie w stronę urwiska i jedyne co miałem do dyspozycji to komputer pokładowy z kilkunastoma (kilkudziesięcioma?) opcjami. Po sprawdzeniu kilku opcji czas się kończył, my spadaliśmy, a gra się kończyła. Ładowanie zapisu i próbujemy od nowa. Brak znajomości terminologii związanej z awiacją był dla mnie ścianą nie do przeskoczenia. Rozwiązanie zasugerowane przez poradnik było następujące: TAKE OFF - TAKE-OFF POST - GEAR - RAISE GEAR. Cały czas mnie to dręczyło, gdyż nie miałem pojęcia w jaki sposób wrzucenie wyższego biegu miało pomóc w wyhamowaniu samolotu. Okazuje się jednak, iż jest to polecenie schowania podwozia. Powiem szczerze, nigdy nie wpadłbym na to, by wybrać tę opcję jako jedną z pierwszych, a raczej zostawiłbym sobie ją na koniec, gdybym był tak zdeterminowany by sprawdzić wszystkie warianty. Sama zagadka oparta na komputerze pokładowym pojawia się jeszcze raz, co uważam za lekki recykling, który nie powinien wystąpić, biorąc pod uwagę fakt, iż jest to sama końcówka gry.
Jeszcze innym razem łapałem się za głowę, gdyż po prostu pomijałem w swoim myśleniu sporą część informacji podanych przez grę. Otóż na pewnym etapie gry musimy wywieźć rampę z jaskini gangu motocyklowego. Dostajemy wcześniej cynk od jednej postaci w grze, iż ten gang jest ślepawy i utrzymuje się na drodze jedynie dzięki specjalnym goglom sczytującym trasę na podstawie fosforowych oznaczeń na pasie rozdzielającym jezdnię. Dosłownie chwilę wcześniej wykorzystujemy tę informację by dostać się właśnie do tej jaskini, używając gogli „pożyczonych” od jednego z gangolów, który zaznajomił się z naszą sztachetą. Nie spodziewałem się, bym musiał wykorzystać tę wiedzę ponownie. A jednak! Solucją było użycie rampy tak, by zaorać nią kilka oznaczeń w jaskini. Ślepacy wtedy gubili trasę i jechali na wprost, rozbijając się. Ciężko było mi na to wpaść samemu, nawet pomimo tego iż lokacja w której to się działo wyraźnie sugerowała, iż właśnie tutaj będzie trzeba coś zrobić, a dodatkowo odgrywane były dźwięki uderzania rantem rampy w znaczniki na jezdni, sugerując nam czym powinniśmy się zainteresować. Bardzo ciekawe rozwiązanie, szkoda, że niestety mi nie pomogło.
Na co jeszcze ponarzekam? Właśnie na ten system pożyczania przedmiotów od innych gangów. Na autostradzie klepiemy się z przeciwnikami i metodą prób i błędów musimy dojść do tego jaką broń potrzebujemy na jakiego dryblasa by zdobyć kolejne przedmioty zniszczenia. Jak wygląda to w praktyce? Maltretujemy guzik na klawiaturze oraz równocześnie staramy utrzymać się na trasie. Jak dla mnie nudne rozwiązanie, dodatkowo problematyczne na urządzeniach mobilnych, gdzie sterowanie pojazdem gładzikiem zdecydowanie odpada, a tymczasowe przerzucanie obu rąk na klawiaturę specjalnie dla jednej mini-gry jest niewygodne.
Pomimo wad odpal sobie tego szpila. Czas przy nim szybko mija, w szczególności że nie jest to długa gra. Dobrze umila tych kilka godzin interesującą fabułą. Zagadki jak wspomniałem - mają bardzo zróżnicowany stopień trudności, który zależy od tego jak bardzo spostrzegawczy jesteśmy oraz jak bardzo staramy się kombinować w wybranych sytuacjach. Czasem wali ona archaizmami, ale czego spodziewać się można od gry, która jest tak stara jak ja?
Wrzutka
Złapałem za ten tytuł po tym jak kolega piał w niebogłosy, że to jedna z lepszych point-and-clicków jaka istnieje. Na potwierdzenie pokazał króciutki filmik z gry - scenę, w której główny bohater przyciska głowę barmana do blatu oczekując, że ten zacznie gadać to co wie. To mnie przekonało. Jednak podczas grania okazało się, że ta sytuacja jest jedną z pierwszych napotkanych w grze interakcji między bohaterem a światem i w sumie, to byłoby na tyle jeśli chodzi o bycie macho. Przez resztę gry - a nie było tego dużo, bo to bardzo krótka przygoda niestety (co również mnie zawiodło) - nie czułem, że kieruję mięśniakiem i samcem alfa, chociaż tak na początku mogłoby się wydawać. Nie przesłuchuję ludzi, nie kopię wszystkiego co się rusza, nie jestem bad-boyem i nie pokazuję światu mojej zbuntowanej strony przywódcy gangu motocyklowego.
Nawet sama historia nie zapada w pamięć. Jest, jak już wspomniałem wcześniej, zbyt krótka, nie posiada ani odrobiny głębi, postacie są mocno przeciętne i jest ich zdecydowanie za mało na całą przygodę i często biorą się znikąd. Samo menu interakcji opiera się na “bucie”, “pięści”, “oczach” i “języku” i myślisz, że będziesz siał chaos i anarchię, że możesz kopać wszystko i wszystkich, lizać wszystko co leży… i na taką różnorodność liczyłem, chciałem się buntować! Spodziewałem się, że pewnie mam zbyt duże wymagania ale… to co zastałem nie spełniało nawet minimalnych oczekiwań - “nie będę tego lizał”, “nie kopnę tego”, “nie mam potrzeby tego dotykać”. Kompletna iluzja wyboru. Wszystko ograniczone do praktycznie - jednej, słusznej interakcji - a czasami nawet żadnej…
Nie żałuję, że zagrałem w Full Throttle, jednak nie była to ani przygoda ani gra, która zaspokoiła moje oczekiwania.
Nie wybaczę zmarnowanego potencjału kopania rzyci innym postaciom.