6 Wrz 2018
Na marginesie życiaNie tak dawno dotarła do nas smutna informacja o tym, że strona Emuparadise przestała oferować dostęp do bogatej biblioteki ROMów. Dla wielu użytkowników Internetu był to niemały szok, ponieważ ta konkretna witryna była ich głównym źródłem pozyskiwania gier na starsze konsole. Równocześnie pojawiły się informację mówiące, że kolejne strony internetowe dobrowolnie rezygnują z tego typu działalności, zanim ktoś zdąży je podać do sądu. Była to reakcja na pozew wystosowany przez Nintendo przeciwko nie znanym mi dotąd portalom Love Retro i Love Roms, które udostępniały nielegalnie własność intelektualną japońskiej korporacji. Chociaż ta sytuacja mi się nie podoba, to dziwi mnie, że doszło do tego dopiero teraz.
Wielkie firmy nieszczególnie przejmowały się do tej pory kwestią ROMów, choć z pewnością zdawały sobie doskonale sprawę z istnienia sceny emulacji. Każdy zapewne słyszał o brawurowej akcji, jaką niegdyś przeprowadziło Sony, gdy na Dreamcast’cie pojawiły się gry z pierwszego Playstation, odpalane dzięki technologii dostarczonej przez Bleem!. Nieszczególnie dziwi, że znany producent telewizorów skierował twórców tego emulatora do sądu, gdyż tracili w ten sposób zarobek ze sprzedaży konsol, aczkolwiek nadal mogli kosić hajs na sprzedaży tytułów na wyłączność, gdyż oryginalne nośniki z grą były wymagane do uruchomienia ich sprzęcie konkurencji. Żeby było zabawniej sąd uznał, że emulatory są jednak spoko i Sony nic nie może zrobić. Udało im się jednak odnieść zwycięstwo, ponieważ Bleem! wykończony ciągnącym się procesem utracił płynność finansową, a ewentualni naśladowcy dostali ostrzeżenie, by nie zadzierać z bogatszymi od siebie. Oprogramowanie pozwalające na uruchamianie gier przeznaczonych na różne sprzęty oczywiście nadal istniało, ale nikt nie wpadł już na ryzykowny pomysł rozprowadzania go oficjalnymi kanałami sprzedaży tak jak Bleemcasta.
Tak więc kwestia emulatorów została w pewien sposób ustalona, tym co nadal wadziło były ROMy, czyli w prostych żołnierskich słowach obrazy gier przeznaczonych na konsole przeniesione do komputera. Wiecie jak to jest z Internetem. Do niedawna można było w łatwy sposób wejść w posiadanie prawie każdego tytułu, który został wydany. Oczywiście było to nielegalne, ponieważ okradaliśmy w ten sposób całkiem spore grono osób, które dzierżyły prawa do zarabiania na sprzedaży danej szpili. Sytuacja nie zawsze jednak jest czarno-biała. W mojej ocenie ściąganie świeżych gierek, dostępnych wciąż w oficjalnej sprzedaży jest raczej słabym zagraniem. W sieci mogliśmy jednak znaleźć także rzadkie tytuły, nigdy nie wydane w naszym regionie, a będące już reliktem przeszłości zapomnianym chyba nawet przez swoich twórców. Zakup takiej gry wiąże się często z gigantycznymi kosztami jakie musielibyśmy ponieść, a żaden grosik nie trafiłby i tak do firm mających jakiekolwiek prawa do tych produkcji. Jest to moment, w którym nasze piractwo szkodzi tylko resellerom, wszystkim innym zaś zdaje się służyć. My powiększamy swoją wiedzę i świadomość w temacie, gdyż mamy możliwość obcowania z niszowymi, lecz uznanymi w pewnych kręgach szpilami. Twórcy zyskują swego rodzaju reklamę, ponieważ wdzierają się do świadomości graczy. To może w przyszłości zaowocować, gdy stojąc przed wyborem zakupu skojarzymy znajome logo z dobrymi chwilami spędzonymi przy starszym dziele developerów.
Nie zrozumcie mnie źle. Jeżeli tytuł znajdowałby się nadal w oficjalnej dystrybucji, lepiej byłoby wejść w jego posiadanie legalnie, ale jeżeli pozostaje mi tylko kupić go na aukcji za kosmiczną cenę, to nie mam wyrzutów sumienia przy odpalaniu ROMa, choć technicznie nadal jestem złodziejaszkiem. Sporo staroci trafia teraz na różnej maści składanki (sam kilka takich posiadam), do cyfrowej dystrybucji lub też na specjalnie wyprodukowane nostalgiczne „konsolki”. Nie ma nic złego w tym, że np. Nintendo wciąż zarabia na grach sprzed ćwierć wieku, wręcz przeciwnie, miło gdy pamiętają o korzeniach. Ta oferta jest jednak dość mocno ograniczona i nie zaspokaja w pełni realnego zapotrzebowania maniaków. Pośród ROMów, które można znaleźć w sieci znajdują się bowiem nawet takie tytuły, które nigdy nie zostały oficjalnie wydane. Nie wspominając już o wczesnych wersjach niektórych gier, różniących się w jakimś stopniu od kolejnych wydań. To wszystko składa się na bogatą historię gier video. W kwestii zachowania starych produkcji dla kolejnych pokoleń nie możemy liczyć na wielkie korporacje i prywatnych kolekcjonerów. Często słyszymy przecież o tym, że jakaś gra ze sprzętu mającego najlepsze lata za sobą nie ujrzy ponownie światła dziennego, ponieważ twórcy „zagubili” gdzieś jej kod źródłowy. Z kolei fakt, że fizyczny egzemplarz niezwykle rzadkiej produkcji wciąż jest zachowany w czyichś zbiorach, jest z pewnością czymś pozytywnym, jednak nie przynosi to szczególnego pożytku nikomu poza samym jej posiadaczem. Jeżeli nie mogę samemu zagrać w tę grę, to mało znaczy dla mnie, że jakiś człowiek ma ją w kolekcji, gdyż nie zmienia to niczego w mojej sytuacji.
O ludziach, którzy wrzucają do Internetu ROMy można z pewnością powiedzieć wiele, ale to oni mają największy wpływ na zabezpieczenie kawałka historii elektronicznej rozrywki przed zapomnieniem. Zgodzimy się chyba, że bez możliwości ich odpalenia, te „eksponaty” są tylko pustą skorupą, a miejmy świadomość, że nośniki na których się znajdują nie są wieczne. W formie ROMów te gry mają dużo większą szansę na przetrwanie kolejnych dekad. Nie ma przecież większego problemu z dostępem do wszelakiej literatury. Czymś normalnym jest dla nas istnienie bibliotek publicznych. Czemu do ich zbiorów nie dołączyć klasyków gier video? Z braku podobnej opcji wielu ludzi sięga przecież po nielegalne pliki obsługiwane przez emulatory. Dlatego obecne działania wymierzone w strony udostępniające te pliki szerszej audiencji, godzą nie tylko w piratów, ale wszystkich zainteresowanych tematem. Samo Nintendo korzystało przecież z plików znalezionych w Internecie, gdy tworzyło NES Mini.
Nie płaczmy jednak, bo sprawa nie jest do końca przegrana. Każdy słyszał nośne hasło: „W Internecie nic nie znika”. Dostęp do ROMów może być utrudniony względem nie tak odległych przecież czasów, ale dla chcącego nic trudnego. Z drugiej strony czekam na kolejne kroki dużych korporacji, ponieważ chcę wierzyć, że cała ta akcja jest tylko wstępem przed porządnym rozbudowaniem sektora gier retro. Popularność składanek nostalgicznych konsolek mogła zachęcić wydawców do recyclingu, ale jak będzie pokaże czas.