22 Lut 2018
Maszyny czasuNigdy nie rozumiałem ludzi cieszących się z premiery Retrona czy innych „sprzętowych” emulatorów. Po co im takie sprzęty, skoro zdobycie poczciwego NESa to nadal żaden problem? Że niby kabelek HDMI jest czymś, co skłania ich do zakupu tego monstrum? No ale przecież fani starych konsol i tak grają na telewizorach „z dupą”! Nie mówiąc o tym, że „konsole” te nie potrafią odpalić wszystkich gier jakie wsadzimy do nich. A nawet jeśli je odpalą, mogą występować problemy, jak w przypadku gier z dodatkowym czipem dźwiękowym. Tak więc, o co chodzi z całkiem miłym przyjęciem tych sprzętów na rynku? Konsolek tych jest cała masa. Począwszy od licencjonowanych produktów, jakie wypuszcza Nintendo czy też Atari, poprzez emulatory korzystające z kartridży czy konsole opierające się na technologii FPGA, czyli emulatorów imitujących oryginalne podzespoły. Przykładowo, NES Mini nie ma nic wspólnego z oryginalnym NESem, gdyż działa na systemie Linux z odpowiednim emulatorem i zainstalowaną fabrycznie paczką romów. Sposób działania Retrona za bardzo nie różni się od działania konsolki Nintendo. Sprzęt firmy Hyperkin zrzuca obraz kartridża do pamięci konsoli, porównuje jego sumy kontrolne z listą oryginalnych gier i następnie emuluje je. Tak więc, wszelakie nieoryginalne gry, bądź “nagrywarki” do pobranych gier z Internetu nie będą działać. Oczywiście, w teorii. Są jednak wyjątki w tej branży i jednym z nich jest Analogue Nt mini. Pudełko to udaje zawartość prawdziwego NESa, łącznie z wszelkimi portami rozszerzeń czy wejściem na mikrofon. Tak, oryginalny Famicom miał wbudowany w drugiego pada mikrofon, służący między innymi do pokonywania niektórych stworów w Zeldzie. Tak, wersja międzynarodowa była okrojna z tego. Niestety, największą wadą tego sprzętu jest jego cena, która oscylowała w okolicach pół tysiąca dolarów. Nieprzeszkodziło to jednak wyprzedaży całego nakładu. Mili twórcy tego sprzętu dorzucili również nieoficjalny patch, rozbudowujący pudło o emulację Master Systema czy Gameboya. No i o możliwość gry prosto z karty SD, zamiast kartridży. Chyba warto, pomimo zaporowej ceny. Po sukcesie tego sprzętu niedługo na rynek trafi emulator SNESa. Na szczęście, “jedynie” 200 dolarów.
Wczoraj chyba zrozumiałem dlaczego NES Mini i inne sprzęciki z emulacją „beznośnikową” tak dobrze się sprzedają. Chodzi o niezawodność. Kompan z memorki, Oskier, chciał bym poszpilał we wszelakie gry ze sportami ekstremalnymi i zrobił ich zestawienie. Z racji tego, że seria Tony Hawk, Skate czy Dave Mirra Freestyle BMX nie są mi obce, sądziłem że to wspaniały pomysł. Ale wiadomo, takich gier wyszło o wiele więcej, jak chociażby indycze OlliOlli czy dziesiątki tego typu gier na starszych platformach. Tak więc uzbroiłem się w obrazy płyt różnych gier deskorolkowych, jako że nimi chciałem zająć się najpierw. Obrazy, bo dostępność Grind Session czy innego Street Sk8er z pierwszego PlayStation jest u nas zerowa. Szarak wyciągnięty, pad podłączony, wszystko śmiga. No prawie, bo z racji zużycia na padzie nie działają wszystkie guziory. Pierwszy mankament, naprawa może być lekko problematyczna, bo kontrolery od Szaraka nie są takie super do czyszczenia jak te od Dreamcasta – ale przeżyjemy. Z napędu w komputerze wyjeżdżają rozgrzane Verbatimy jeden za drugim, gotowe do wsadzenia do czytnika Plejaka. Komplet nagrany, więc wędrujemy do konsoli. A tutaj co? Dupa blada. Otóż nowych Verbatimów Szarak jeść nie chce. Zresztą, Makaron również nie był zadowolony z nich. Podobno jest to wina innych barwników na płycie, ale co ja tam się znam na tym? Więc pomyślałem, że może w Saturnie znajdę jakieś płyty innej marki. Udało się zdobyć kolejnego cake’a z dwudziestoma pięcioma krążkami w środku. No dobra, tak więc wypalam kolejną serię… i jest lepiej! Niektóre gry się uruchomiły po kręceniu Szarakiem w każdej płaszczyźnie, tak więc sprzęcik stał za równo na boku, jak i do góry nogami. Jak wspomniałem, gry się uruchomiły – zobaczyłem intro i tyle. Świetna zabawa, polecam. Poprzednie doświadczenia z Dreamcastem nauczyły mnie, że warto spróbować kupić najtańsze nośniki. No ale kurcze, gdzie teraz takie dostać? Czasu niestety nie miałem by pojechać do okolicznego sklepu komputerowego, więc polowałem na płyty w kioskach. Większość z nich posiadała na stanie jedynie DVD, nie mam pojęcia dlaczego. Po odwiedzeniu kilku przybytków, odniosłem sukces. Znalazłem płyty marki Shivaki. Czyżby produkowali je Hindusi? Możliwe, nazwa brzmi orientalnie. I te pseudo-indyjskie płyty zrobiły (hehe) robotę. Gry działają! W końcu jeżdżę na deskorolce tak jak pan bóg przykazał. Zawieszające się wszystkie wstawki filmowe jakoś mi nie przeszkadzały, w końcu intro ogląda się zazwyczaj raz. Chyba, że jest serio fajne, ale to ciężko stwierdzić, gdy całość klatkuje jak emulator Nintendo 64 na starusieńkim Pentium II. No dobra, przesadzam, nie jest tak źle. Ale stale wydłużających się czasów ładowania czy ogromnych ścinek w muzyce nie zdzierżę. Co z tego, że MTV Sports – Skateboarding wita mnie świetnym kawałkiem zespołu OPM „Heaven is a Halfpipe”, skoro towarzyszą mu ciągłe pauzy i dziwne trzaski, niczym z radia. Swoją drogą, utwór ten w dużej mierze jest narzekaniem na nielegalność marihuany, lecz raczej to nie był duży problem, by wsadzić go do gry dla nastolatków.
Tak więc, przyznam się bez bicia, poddałem się. Gry przejdę kiedyś, lecz na emulatorze. Nie będzie to takie samo doświadczenie jak gra na konsoli, lecz jakoś będę musiał z tym handlować. Może akurat te tytuły są emulowane w stu procentach. Mam taką nadzieję. Bo może nie wiecie, ale większość emulatorów nadal nie gwarantuje tego, że gra będzie działać tak samo jak na konsoli. Chociażby do perfekcyjnej emulacji Super Nintendo potrzebujemy procesora o mocy co najmniej 3 gigaherców. Fakt, w przypadku starych konsol są to głównie jakieś pierdoły jak brak dymków czy innych efektów graficznych, lecz gdy mówimy o nowszych konsolach gry mogą wyglądać kompletnie inaczej, mieć mnóstwo glitchy graficznych czy artefaktów, nie mówiąc już o spadkach w płynności emulacji. To tylko niewiele z problemów obecnej emulacji. Na szczęście stare sprzęty emulowane są bardzo dobrze, a nowsze są grywalne w większym lub mniejszym stopniu.
A, i wciąż zastanawiam się nad zakupem tego Mini SNESa, w szczególności że doszły mnie słuchy o łatwej możliwości rozbudowy oprogramowania o znajdującego się wewnątrz o kolejne gry czy platformy. No i padziorki działają jako Classic Controller na Wii. Żyć, nie umierać.
PS: Nazwa pliku tego felietonu brzmi hwdp. Mateusz nadał znaczenie temu skrótowi, huj w dupę płytom. Amen.