21 Cze 2017

Marketing dojelitowy

„Cash rules everything around me!” rzekli kiedyś członkowie Wu-Tang Clanu. Koła na nowo nie wynaleźli, lecz ładnie sformułowali uniwersalną prawdę. Pieniądze to ważny czynnik podczas produkcji gier, ich brak spowalnia produkcję, lecz nadmiar również może zaszkodzić. Biorąc pod uwagę, jaki procent budżetu gry jest przeznaczany stricte na jej tworzenia, a ile pieniędzy może być wydanych na cele marketingowe, możemy zauważyć niezdrowy trend. Historię No Man’s Sky pewnie znacie, ale takich przypadków jest o wiele więcej. Jednak ten artykuł nie będzie o porażkach finansowych i produkcyjnych tytułów, a o złych zjawiskach związanych z reklamą, jakie możemy zaobserwować podczas zwiedzania Internetu czy rozmów z ludźmi.

Zacznijmy więc od zalewu wiadomościami. Wejście na dowolny portal z informacjami o grach gwarantuje, że przeczytamy o kolejnych „wyciekach”, porównywaniem grafiki na wszelakich możliwych platformach, no i oczywiście będzie mogli również obejrzeć „ekskluzywny” godzinny pokaz rozgrywki. Nie mówiąc już o wałkowaniu jednej gry codziennie przez miesiąc, karmiąc nas relacjami o tym jak działa kamera w grze, czy jak zaprogramowani są NPC. Tak, dokładnie tego chcą gracze, oglądać wstęp do fabuły, zamiast go ograć samemu w domu, po premierze. Chociaż patrząc na popularność różnorakich filmów z tzw. „let’s play”, nie jest dziwne, iż wydawnictwa decydują się na takie kroki. Widać, że ludzie samemu zgadzają się na takie rozwiązania, tak samo jak zgodzili się na kupowanie DLC czy płacenie za dostęp do grania przez Internet na konsolach. Nie rozumiem takiego bytu rzeczy. Z jednej strony rozumiem, gracz chce się dowiedzieć czegoś o najnowszej produkcji, na którą czeka, ale czy takie wymuszanie nienaturalnego zainteresowania grą jest dla niej zdrowe?

Czy sztuczny „hype” jest skuteczną formą marketingu? Czemu tyle wydawnictw się na niego decyduje? Nie lepiej jest robić jedną potężną zapowiedź, na której odsłonią istotne karty, nie zdradzając równocześnie za wielu szczegółów? Dlaczego te wielkie firmy myślą, iż codzienne dawkowanie newsami jest lepsze od ascetycznej prezentacji, która pozwala graczom rozważać i dywagować jeszcze przez miesiące przed premierą? W dzisiejszych czasach, gdy korporacje raczą nas ciekawostkami o grze, takie przemyślenia z innymi osobami nie mają racji bytu. Po co nad czymś myśleć, skoro jest pewne, iż w przeciągu kilku dni, któraś z redakcji na pewno zaprezentuje na swojej stronie właśnie te informacje. Czy nie przynosi to odwrotnego skutku? Moim zdaniem, takie działania przynoszą kompletnie odwrotne rezultaty, lecz patrząc na sprzedaż gier, jestem w błędzie. Gry sprzedają się jeszcze lepiej niż kiedyś, nawet te złe. Machina marketingowa jest tak dobrze rozbudowana, że ludzie wciąż nabierają się na średniaki, decydując się na wspieranie wielkich firm poprzez składanie przedpłat czy współfinansowanie wynalazków byłych wielkich twórców na Kickstarterze. Czy ludzie się kiedyś nauczą, że jest to złe dla branży? Niektórzy ludzie wciąż nie pojmują faktu, iż piractwo ma negatywny wpływ na ten ekosystem, więc wątpię, aby kiedykolwiek wspierali swoich growych idoli.

Nie kierujmy jednak całej nienawiści na wielkie korporacje. Wszelkie redakcje biorące udział w tym procederze nie są bez winy. Nadmierne przeklejanie treści, często bez uprzedniego sprawdzenia wiarygodności czy rzetelnego tłumaczenia nie są rzadkością. Problem dotyczy nie tylko małych wortali próbujących wybić się błyskawicznie dostarczając newsy, a także największych Polskich Portali Elektronicznych. To one powinny weryfikować treści, jakie pokazują się na stronie, nakładać „kagańce” na nadmiar wiadomości na dany temat, czy po prostu wstrzymywać się z publikacją niepewnych danych. Niejednokrotnie jednak wolą być pierwsi, mieć ten czasowo-ekskluzywny temat. Co z tego, że ich przypuszczenia mogą się nie sprawdzić. Za kilka dni nikt tego nie będzie pamiętać i będzie można zacząć całą zabawę od nowa. Nie ważna jest zawartość, ważne jest być szybkim. Nieistotne co promujemy, póki jest jakikolwiek popyt. Jakość również lubi pójść w zapomnienie. Przecież post, w którym mamy kilka obrazków i niewiele więcej zdań jest teraz dziennikarską normą. Ewentualna papka też wchodzi w grę, czasem dorzucą filmik.

W idealnym świecie, gry potrafiłyby bronić się same. Jednakże, w takowym jeszcze nie żyjemy. Dopóki samemu nie zaczniemy ignorować takowych materiałów czy właściwie wyrażać swoje niezadowolenie z nich, będziemy musieli znosić ten natłok wiadomości, często pełnych informacji, które nas w ogóle nie interesują. Czasami chciałbym wrócić do czasów, gdy informowano nas o tytułach przy zapowiedzi i premierze. Ewentualnych opóźnieniach, bądź co gorsza, anulowaniu. Drobnym rzucaniu ochłapów w postaci pięciu zrzutów ekranu z gry raz na ruski rok, które mogły być analizowane przez innych miesiącami. Dawało to miejsce na własne rozmyślania, na prawdziwe oczekiwanie na premierę gry pośród fanów. A nie wyścig szczurów korporacji w analizowanie słupków „hype’u”.

Nie, nie czytam już wiadomości o grach. Tak, znam całego Wiedźmina 3 spędzając dokładnie 0 godzin nad tym szpilem.

- jakbu